Film wyreżyserowany pod koniec życia przez Klausa Kinskiego. Opowiada historię genialnego skrzypka, dla którego w życiu ważne były tylko trzy rzeczy: muzyka, seks i pieniądze. Surrealistyczna wizja, mało słów, za to obraz przepełniony piękną muzyką.
W tym wypadku nie można mówić o fanaberii tłumacza, czy dystrybutora, bo taki tytuł nigdzie poza Filmwebem nie egzystuje. Ten co tu wklejał, spojrzał na plakat i wpisał co zobaczył. Jakby opisywał Die Hard, to by wpisał "Willis szklana pułapka", albo "Crowe gladiator"
"Ambitnie" obejrzałem wersję 95-minutową, choć nie wiem czy w tym przypadku to był dobry pomysł. Kinski po dwóch stronach kamery - wbrew pozorom nie jest to godne pożegnanie jego osoby z kinem. Istotną rzeczą jest, że nie mamy w tym miejscu do czynienia ani z tradycyjnie rozumianą "wpadką" filmową, ani "słabszą...
Kinski gra Paganiniego - brzmi pięknie - ale wyszło marnie. Gdyby Klaus ograniczył się do samego grania, a reżyserie oddał by Herzogowi, było by arcydzieło.
Ostatni film w karierze Klausa Kinskiego to pożegnanie na miarę jego osoby. "Paganini" sprawia wrażenie nieskromnego pomnika, jaki aktor postanowił wystawić sam sobie. Niestety, do arcydzieła brakuje tu dużo, uderza za to po oczach megalomania, którą przesiąknięty jest ów obraz. Kinski uważał, że jest kolejnym...